Aktualności
Mazury dały mi wolność i nowe pomysły na pracę

Zawsze miałam słabość do starych pięknych rzeczy: uwielbiam zwiedzać skanseny, mieszkam w drewnianej chacie, na wsi, gdzie nawet PKS nie dojeżdża. Mam swój warzywnik, swoje bzy i jarzębiny, udające stare siedlisko, choć jest całkiem nowe. Ale przede wszystkim – mam wreszcie czas na to, by robić to co kocham – szyć koronkowe pościele i haftowane obrusy, lniane ciuchy dla dużych i małych, dziergać na drutach swetrzyska. I wiecie co? To jest świetny pomysł na biznes!
Z zawodu jestem dziennikarką. Urodziłam się, wychowałam, uczyłam i pracowałam na etacie w Warszawie. To miasto nauczyło mnie, że nie wolno spoczywać na laurach, nie wolno myśleć, że jakoś to będzie – trzeba robić swoje najlepiej, jak się potrafi, bo inaczej konkurencja cię wyprzedzi. Ale moje wewnętrzne „ja”, najlepszy doradca, podpowiadało mi jeszcze jedno: trzeba mieć w sobie pasję do tego, co się robi. A po 20 latach pracy, pasjonującej, jedynej w swoim rodzaju, w największych gazetach codziennych i tygodnikach, na stanowiskach dziennikarza, ale i kierowniczych, coś we mnie zaczynało pękać. Czułam, że – mimo awansów – stoję w miejscu.
Coraz więcej wieczorów i nocy poświęcałam na szycie. Maszynę mam w domu od zawsze, a jej obsługi nauczyła mnie mama. Ale teraz jakaś siła kazała mi tworzyć na niej coraz więcej. Jestem samoukiem. Zaczynałam od – na przekór – najtrudniejszych rzeczy: spodni, marynarek, balowych sukni. Czasem coś nie wyszło, czasem do niczego wręcz się to moje dzieło nie nadawało, ale takie są początki – nie wszystko wychodzi.
Szyłam głównie dla siebie, bo niewiele rzeczy w sklepach mi się podobało, a te ładne miały zaporowe ceny. Odnalazłam swój styl ubierania: prosto, ale z doskonałej jakości lnów, bawełny, rzadziej wełny, bo mnie gryzie jak wściekła. Ozdoba? Hafcik (maszynowy, bo moje maszyny umieją też haftować, ja sama nie mam do tego cierpliwości ani talentu), bawełnianą koronką (także kupioną), z drewnianymi guzikami. Najpierw były sukienki (najprostsze, w kształcie litery T, ale gdy są lniane ludzie oglądają się za tobą, a panie pytają, gdzie kupiłam). Potem bluzki –szerokie, swobodne, spodnie.
Rzeczy w szafie przybywało, satysfakcji z ich szycia też, ale dopadało mnie coraz większe zmęczenie. Ileż można w dzień pracować na etacie, a wieczorami i weekendami szyć? W końcu zwolniłam się z etatu. Założyłam bowiem pracownię pościeli i obrusów w rustykalnym stylu. Z haftami, koronkami. Do tego powstawały krótkie serie zasłon i zazdrostek. Najtrudniej było przyzwyczaić się do tego, że co miesiąc nie spływa pensja na konto, trzeba umieć gospodarować tym, co się ma – raz mniej, raz więcej. Przyzwyczaiłam się i do tego.
Niestety, kręgosłup coraz bardziej bolał od dźwigania do mieszkania na drugim piętrze bez windy wielkich bel z materiałami. Od znoszenia siat z paczkami i pudłami, by wysłać je do klientów. Byłam szczęśliwa z tego, co robię, ale coraz bardziej nienawidziłam miejsca, w którym mieszkam. A już wtedy mieliśmy z mężem działkę na Mazurach, leżącą odłogiem, bo nie było czasu, by cokolwiek na niej zrobić. Postawiliśmy na niej maleńki domek gospodarczy. Psu siadł kręgosłup, nie mógł chodzić po schodach, a ważył ponad 40 kg. Noszenie go na rękach odpadało, musieliśmy działać szybko. Przyjechałam z Barrym (tak miał na imię) do Targowa. Zamieszkałam chwilowo w domku bez bieżącej wody, z kominkiem na drewno. I było mi cudownie. Ale nie da się w takich warunkach szyć, na 20 mkw całkowitej powierzchni. Pracownię zamknęłam, ratując za to zdrowie psa. Żyliśmy z zarobków męża, który też zdążył już przejść z etatu na własną działalność.
Po pół roku zrozumieliśmy, że nie chcemy wracać do wielkiego, głośnego, szalonego miasta. Nic nas tam już nie trzymało. Sprzedaliśmy wszystko. Postawiliśmy mały domek z bala, udający starą chatę. I jesteśmy szczęśliwi. Dzięki temu, że mieszkamy na wsi, prawdziwej wsi, nie sypialni podmiejskiej, dokąd przyjeżdża się przespać, a rankiem wraca do korporacji, mogliśmy w pewnym sensie zwolnić, posłuchać siebie i zrozumieć, co naprawdę jest dla nas ważne.
To tutaj stworzyliśmy swój własny raj na ziemi, gdzie nikt nie dyktuje nam co robić. Tutaj urodziła się Ritka, dzisiaj 7-letnia uczennica I klasy SP w Kałęczynie. I chociaż, w porównaniu z warszawskim mieszkaniem, metrów mamy niewiele, miejsce na maszynę do szycia zawsze jest. I na materiały, które wszędzie stoją popakowane w szczelne pudła. I włóczki, z których wieczorami wyczarowuję czapki, szaliki i swetry. Wreszcie miałam czas, by stworzyć własnego, profesjonalnego bloga wierzbowisko.pl i spełniać się w nim dziennikarsko (nie ukrywajmy, pisać nie przestałam nigdy – co możecie zresztą właśnie przeczytać). I na to, by – mimo 50. na karku – rozpocząć życie od nowa. Już chodzi mi po głowie pomysł na pracownię pięknych rzeczy, a może i galerię dla wszystkich, którzy – jak ja – tworzą cudeńka w domowych zaciszach, czasem coś sprzedadzą, ale większość leży gdzieś na dnie szafy? Może…
Na pewno wiem jedno: wieś daje ogromne możliwości rozwoju swoich pasji i talentów, trzeba tylko chcieć je w sobie obudzić.

-
Aktualności10 miesięcy temu
Gmina Miłki: Prawie dwa kilometry drogi w przebudowie
-
Aktualności1 rok temu
Coraz więcej uczestników chce przebiec Kętrzyński Kilometr!
-
Aktualności9 miesięcy temu
Poszukiwana 16-latka z Pasymia odnalazła się!
-
Aktualności1 rok temu
Letnie godziny otwarcia Muzeum m. Wojciecha Kętrzyńskiego
-
Aktualności10 miesięcy temu
Postępy przy budowie tężni nad kętrzyńskim jeziorkiem
-
Aktualności1 rok temu
Zespół Ciepło szykuje się do swojej premiery. Czy ich Warm Pop będzie hitem sezonu?
-
Aktualności9 miesięcy temu
Puls Mazur nr 1/2024 – informacje z Giżycka, Mrągowa, Pisza i Szczytna w jednym miejscu!
-
Aktualności1 rok temu
Kętrzyn rozpoczyna sezon kąpielowy! Otwarcie popularnej Kętrzynianki w Dniu Dziecka